Był sobie trawnik…
___
Podczas gdy uciekam w świat baśni, inni cieszą się nowym parkingiem! Dziwne? I nie ma nic wspólnego jedno z drugim ? Ależ ma i to dużo!
Posłuchajcie…
Dawno, dawno temu, a może nie tak bardzo dawno, nie za siedmioma górami i nie za siedmioma lasami, przed pewnym blokiem, był sobie dziki trawnik. Duży, nieogrodzony, z alejką wokół, wyłożoną chodnikowymi płytkami. Zamiast płotu pewna wesoła królewna, w asyście zaprzyjaźnionych sąsiadów, zasadziła jesienią sto osiemdziesiąt siedem krzaczków aronii i przemysłowej porzeczki, pochodzących z likwidowanej, znajomej plantacji. Wzruszona królewską inicjatywą administracja postawiła kilka ławeczek. Zrobiło się prawie przytulnie, ale ciągle trawnik nie czuł się komfortowo. Był wielki i krzaczasto przyodziany, ale ciągle niepokojąco pusty… Rada w radę, dwór królewski zorganizował wiosną pięć białonogich brzózek, jeden pięciopalczasty klonik i dwa kosmate świerczki. Wszystkie uroczyście zasadzone drzewka przyjęły się, zaaklimatyzowały i zaprzyjaźniły z trawnikiem. Niestety jeden ze świerczków nocny wandal wyciął przed bożonarodzeniowymi świętami, drugi zmarniał, rozdeptany przez skracających drogę, a jedną z brzózek, najmniejszą i najwątlejszą, złamał jakiś bezmózgi wyrostek… Zasmuciło się serce królewny… Żeby otrzeć jej załzawione oczy, jeden z dworzan, gdy tylko śniegi stopniały i ziemia odtajała, zasadził trzy krzewy dzikiej róży, które jeszcze tego samego lata kwitły i pachniały jak szalone, radując serca wszystkich mieszkańców. Drzewka rosły i mężniały, dzika róża rozkrzewiała się, trawnik był piękny i dumny…aż do zeszłego tygodnia…
Nic nie zapowiadało nieszczęścia, słońce świeciło pełnią blasku, niebo nie chmurzyło się nawet najmniejszym obłoczkiem, ptaszęta w koronach drzew ćwierkały jak najęte, jednym słowem wiośniana idylla! Królewna śpiesząc do pracy, uśmiechała się radośnie do pąków różowego kwiecia, pokrywających obficie dziką różę, nie spodziewając się, że po raz ostatni widzi swój trawnik… Kiedy późnym popołudniem wracała zmęczona do domu, marząc o krótkiej chwili wytchnienia na ławeczce, w cieniu drzew, drogę zagrodziła jej wywrotka pełna wykopanej ziemi, przemieszanej z trawą, wydartych z korzeniami krzaczków, z mocno już rozwiniętymi listeczkami w różnych odcieniach zieleni…. Właśnie robotnicy wrzucali na skrzynię ładunkową dwie brzózki! Na zdewastowanym chodniku leżały jeszcze karcze po nich i krzewy dzikiej róży… Nie wiem co spowodowało, że ich liście, kwiaty i pąki pokryte były obfitą rosą, przecież ciągle panował upał… Może sprawiły to łzy królewny…
Klon i dwie większe brzozy, rosnące rzędem na skraju byłego trawnika, ocalały.
Jak widzicie nie wszystkie bajki kończą się pozytywnym morałem, nie zawsze dobro zwycięża! No cóż, takie jest życie…nikt nigdy nie powiedział, że ma być sprawiedliwie…
Teraz, po kilku dniach intensywnych robót, powstał w miejscu trawnika parking na dwadzieścia pięć pojazdów. Zamiast zieleni, miejsca ciszy, i wypoczynku, pod oknami będziemy mieć hałas i smród spalin. Właściciele samochodów cieszą się, ja, jak się domyślacie, nie. Jest mi bardzo smutno, a żal który mnie ogarnął, spycham do podświadomości…
Cóż mogę innego zrobić…
—–